Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z pewnością nie omieszka pan zwołać, tem snadniej że jej członkowie znani są panu poszczególnie i mogą się zebrać bez trudu”. Samo w sobie zakończenie to nie miało zapewne nic niezwykłego. Ale nieruchomość, która je poprzedziła, odcinała je z krystaliczną przejrzystością — niemal filuternością — fraz, jakiemi w koncercie Mozarta, milczący dotąd fortepian odpowiada w danym momencie wiolonczeli.
— I cóż, kontent jesteś ze swojego teatru? — rzekł w chwili gdyśmy przechodzili do jadalni ojciec, aby mi dać sposobność zabłyśnięcia i sądząc że mój entuzjazm da o mnie dobre pojęcie panu de Norpois. — Był właśnie oglądać Bermę; przypomina pan sobie, żeśmy mówili o tem, — rzekł ojciec, obracając się do dyplomaty, tym samym tonem retrospektywnej, technicznej i tajemniczej aluzji, co gdyby chodziło o posiedzenie Komisji.
— Musiał pan być zachwycony, zwłaszcza jeśli ją pan widział po raz pierwszy. Ojciec pański niepokoił się, jak ta mała eskapada odbije się na pańskiem zdrowiu, bo pan jest, o ile wiem, nieco delikatny, nieco wątły. Ale uspokoiłem pańskiego ojca. Teatry nie są dziś tem, czem były jeszcze przed dwudziestu laty. Mamy fotele mniejwięcej wygodne, niezłą wentylację, mimo że wiele musielibyśmy jeszcze dokładać starań, aby dogonić Niemcy i Anglję, które, pod tym względem, jak pod wieloma innemi, wyprzedziły nas kolosalnie. Nie wi-

43