Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pełnia nas całkowicie, nagły wstrząs powstający wówczas w naszej duszy, dotąd słonecznej, pewnej i spokojnej, wznieca w nas wściekłą burzę, przeciw której nie wiemy czy będziemy zdolni walczyć do końca. Burza, jaka huczała w mojem sercu, była tak gwałtowna, żem wrócił do domu zmaltretowany, obolały, czując że nie zdołam odzyskać oddechu inaczej niż wracając z drogi i spiesząc pod jakimbądź pozorem do Gilberty. Ale ona powiedziałaby sobie: „Znów on! Stanowczo, mogę sobie na wszystko pozwolić, wróci tem potulniejszy za każdym razem, im nieszczęśliwszy odszedł”. W chwilę potem, myśli moje sprowadzały mnie nieodparcie do niej, i te kolejne wahania, ten taniec wewnętrznej busoli, trwały po moim powrocie i wyraziły się w brulionach sprzecznych listów pisanych do Gilberty.
Miałem przebyć jedną z owych trudnych okoliczności, w których obliczu zdarza się człowiekowi znaleźć kilka razy w życiu i którym, nie zmieniając swojego charakteru i natury — naszej natury, stwarzającej nasze miłości, stwarzającej niemal kobiety które kochamy, nawet ich błędy — stawiamy czoło za każdym razem (to znaczy w każdym wieku) inaczej. W takich chwilach, życie nasze jest jakgdyby podzielone na części i jakby umieszczone na wadze, na dwóch przeciwległych szalach, gdzie mieści się całe. Na jednej jest nasza chęć nie zrażenia zbytnio do siebie, nie wydania

244