Przejdź do zawartości

Strona:Marcel Proust - Wpsc02 - W cieniu zakwitających dziewcząt 01.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ry, wówczas gdy cierpiał przez Odetę, tak byłby pragnął pokazać jej kiedyś że kocha inną, teraz, gdy mógł to uczynić, dokładał wszelkich starań, aby żona nie domyśliła się nowej miłości.

Odtąd brałem udział nietylko w owych podwieczorkach, które niegdyś, pozbawiając mnie wcześniej widoku Gilberty, pogrążały mnie w smutku, ale w wyprawach, jakie Gilberta czyniła z matką, bądź idąc na spacer, bądź popołudniu do teatru; w owych wyprawach, które również, nie pozwalając Gilbercie przybyć na Pola Elizejskie, niegdyś pozbawiały mnie jej w dnie, gdym zostawał sam na trawniku lub przed karuzelą. Obecnie, państwo Swann dopuszczali mnie do tych wypraw; miałem swoje miejsce w ich landzie, i mnie pytano specjalnie, czy wolę iść do teatru, na lekcję tańców do którejś z koleżanek Gilberty, na „żurek” do jakiejś przyjaciółki Swannów (co pani Swann nazywała „mały meeting”), lub zwiedzić groby królewskie w Saint-Denis.
W owe dni gdym miał towarzyszyć państwu Swann, przychodziłem do nich na śniadanie, które pani Swann nazywała lunchem. Proszono mnie aż na wpół do pierwszej, a w owej epoce u nas śniadało się o kwadrans na dwunastą; toteż rodzice wstali już od stołu, kiedy ja kierowałem się ku owej zamożnej dzielnicy, dość pustej zawsze, a zwłaszcza w porze gdy wszyscy są u siebie w domu. Nawet w zi-

152