Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nic, to głodni i niecierpliwi, poparzeni i nieugięci! Nic to. — Tylko droga w świt się pogarbiła, tylko ścieżki się wygięły równe, tylko nasz gościniec się wydłużył na dni tysiąc, na dni kilka tysięcy.

Idźmy głośno!... Niech nas noce usłyszą, niech nas ujrzą portyki gotyckie, niechaj zadrżą marmury katolickie...
Popatrz, popatrz, synu wolności, jak jezuicki Chrystus się wyszczerbił: kamienne mu pękają ręce, z nóg odkruszona spadła politura — kto je teraz całować będzie?... Przyszli jeszcze do niego kupcy, jak do brata, jak do kupca starszego i rozsądnego, żeby złotych worów im bronił, ale on, z serc wypędzony, nie umie już nawet bronić przedpokojów... Poklepał go po ramieniu arcybiskup jeden i drugi, na czarną kawę papież zaprosił, pomoc przyrzekają, poparcie... „Ręka rękę niech myje...“ I oto idzie Chrystus jezuicki w bullach a orędziach do narodu, w listach pasterskich. Kroczy przez ulice miast ludnych z bagnetem a szablicą w ręku, dźwiga ciężkie armaty, ostrogami podzwania.
Jeśli głodny jeść krzyknie, on go po zębach