Przejdź do zawartości

Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Halucynacje.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ajra, boska, kochana Ajra, najprzecudniejsze w święcie ścierwo, Ajra, bydlę o przepysznych ramionach — siedziała milcząca, nieruchoma.
I naraz wydała mi się cała sytuacja śmieszną, operetkowo­‑ogródkową, dziennikarsko­‑humorystyczną...
Rozkoszny zjadliwy śmiech rozlewał mi się po duszy, drżał, dzwonił we mnie szczęściem upojenia...
— Wahasz się? przykrość ci sprawiłam? — rzekła Ajra.
Spojrzałem na nią rozbawionym okiem... Widziałem w tym wszystkim tyle komizmu, aż serce mi puchło ze śmiechu.
— Przykrość? Ajro! Któż widział? Taka błahostka. No! kasa pogrzebowa... wielkie historje?!... Śliczny pomysł...
— Więc naprawdę nie zrobiłam ci przykrości?
— Bo przecie to nic nie znaczy... I żyć jeszcze możesz...
— Ależ słusznie.
— O jakiś ty dobry.
Tu nastąpiło kilka pocałunków i wiele, wiele komizmu.
— Niema o czym mówić — rzekłem — załatw wszystko... Zapiszę się do tej tam pogrzebowej kasy... Wszak to dla ciebie. Lecz słuchaj! Żądam nagrody. Nie ciężkiej — o nie! Drobnostka za drobnostkę... Ty po mej śmierci odbierzesz trochę grosza, ja przed śmiercią chcę widzieć twoje ciało... Nie posiąść — nie!... widzisz sama nie mogę... Ale zobaczyć... Raz jeden... Niech cię widzę przed śmiercią... Niech się upoję widokiem twych kształtów...