Przejdź do zawartości

Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/415

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Tak, to rzecz najważniejsza. Idź, zbierz swych kamratów. Wynagrodzę ich hojnie. Uzbrójcie się w noże; szpadami nic nie zdziałacie. To gracz nielada.
— Kiedy i gdzie mamy stawić się na rozkazy jaśnie pana?
— Twoi towarzysze zatrzymają się na ulicy. Ty przyjdziesz tu sam, o trzeciej po północy. Wydam rozkaz służbie, aby cię wpuściła.
— Czy i jasny pan uda się z nami?
— Tak; chcę widzieć was przy robocie.
— A! klnę się na piekło, jaśnie panie! — zawołał na odchodnem cygan-że tym razem odpłacę z lichwą za wszystkie krzywdy swoje i że Kapitan Czart żywcem z rąk naszych nie wyjdzie!


XIX

Objaśnienia, których udzielił Roland Ben Joelowi, były bardzo krótkie. Na podstawie ich cygan w żaden sposób nie mógł zrozumieć, dlaczego hrabia uważa wszystko za przepadłe.
Rozumie się, że w objaśnieniach nie było żadnej wzmianki o testamencie hrabiego de Lembrat. Nic też nie wspomniał Roland — rozmyślnie, czy też przez zapomnienie — o księdze cygańskiej, znajdującej się rękach Cyrana.
Nie osłabiło to jednak w niczem zaciętości, z jaką Ben Joel przystąpił do zbójeckiej wyprawy na poetę.
Prosto z pałacu hrabiego Rolanda udał się on do Domu Cyklopa.
Przed wejściem na górę odbył długą naradę z kilkoma łotrami, zromadzonymi w izbie noclegowej.
Wszystko to byli zbóje i rzezimieszki, oddawna poróżnieni ze sprawiedliwością i nic już nie mający do stracenia.