Przejdź do zawartości

Strona:Ludwik Gallet - Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy mam zejść? — zapytała zalotnica, wyciągając ponownie ramiona.
— Nie trzeba. Postaram się oszczędzić pani tego kłopotu.
Castillan prawą ręką chwycił konia za grzywę, wykręcił się doń tyłem, a następnie, nie dotykając strzemion, uniósł się silnym skokiem w powietrze i spadł na siodło.
Zaraz też prawą nogą okrążył w powietrzu szyję konia i znalazł się w pozycji zwyczajnej.
— Wszystko w porządku! — rzekł do Maroty. — Teraz obejmij mnie pani mocno, jak najmocniej, gdyż pojedziemy ostro.
Ostatnie zalecenie było zbytecznem.
Castillan jeszcze nie zdążył objawić go, gdy już uczuł przy piersiach ramiona Maroty, opasujące go żywym pierścieniem. Niebezpieczne było to położenie dla zapalnego serca młodzieńca.
Odbywać długą drogę z przytuloną do siebie, młodą i piękną kobietą, czuć nieustannie przy uchu i szyi słodki jej oddech i mieć w dodatku przeświadczenie o kruchości tej cnoty, osłabionej warunkami życia i zawodu — stanowiło pokusę zbyt silną nawet dla większego, niż Sulpicjusz, stoika!
— Czemużby nie!...— rzekł młodzieniec do siebie po długich rozmyślaniach, w których rozbiór szczegółowy wdawać się tu nie będziemy.
— O czem pan tak dumasz? — spytała w tymże czasie Marota głosem zachęcającym. — Miałżebyś jaki powód do smutku?
— Skądżeby! Czyż można być smutnym w tak miłem towarzystwie!
— Pochlebca! Nieprawda, że ten sposób podróżowania jest zachwycający? Bieg konia, powietrze, słońce — wszystko do rozwesela duszę