Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nieprawda. Pamiętasz, jak dzielnie walczyłeś przed paru laty z Danem Reese?
— Jeden dowód odwagi nie starczy na całe życie.
— Władziu, słyszałam raz, jak ojciec mówił, że najbardziej się martwi o to, iż ty posiadasz taką wrażliwą naturę i żywą wyobraźnię. Teraz dopiero rozumiem, co miał na myśli. Otóż ty wyczuwasz rzeczy, zanim jeszcze one przychodzą, wyczuwasz je sam, jeżeli nie możesz im się oprzeć, schodzisz z drogi. Nie porafię wytłumaczyć tego dokładnie, ale doskonale rozumiem samo znaczenie. W każdym razie nie jest to nic takiego, czegoby należało się wstydzić. Gdy ty i Jim poparzyliście sobie ręce jak zapaliła się trawa na pagórku, dwa lata temu, to Jim więcej narzekał na ból, niż ty. A na tę obrzydliwą wojnę to i bez ciebie dosyć chłopców pójdzie, zresztą ona nie będzie trwała długo.
— Chciałbym w to wierzyć. Ale nadeszła pora kolacji, Rillo. Chodźmy lepiej, chociaż ja i tak nic jeść nie będę.
— Ja także nic do ust nie wezmę. Pozwól mi tu z sobą zostać, Władziu. Tak przyjemnie z kimś pogadać o tem wszystkiem. Oni wszyscy myślą, że ja jeszcze jestem dzieckiem i nic nie rozumiem.
Siedzieli więc tak we dwoje w starej dolinie, do chwili, kiedy zabłysła pierwsza gwiazda na niebie i gdy zmrok począł otaczać swemi ramionami wszystko wokoło. Był to jeden z tych wieczorów, które Rilla zaliczała do najprzyjemniejszych w swem życiu. Po raz pierwszy wówczas Władek rozmawiał z nią nie jak z dzieckiem, tylko, jak z kobietą