Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/321

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Boga. Radość wczorajszego wieczoru i dzisiejszego dnia była tak wielka, że graniczyła prawie z bólem i serca nasze nie mogły jej prawie ogarnąć.
„Wczoraj wieczorem siedziałam w moim pokoju o jedenastej pisząc list do Shirleya. Wszyscy już byli w łóżkach, z wyjątkiem ojca, który jeszcze do domu nie wrócił. Usłyszałam dzwonek telefoniczny, więc pobiegłam do hallu, aby nie obudzić mamy. Była to zamiejska rozmowa i gdy się odezwałam, usłyszałam głos: — Tutaj centrala telegraficzna w Charlottetown. Jest depesza z za morza do doktora Blythe.
„Myślałam, że od Shirleya. — serce mi bić przestało — w tej samej chwili usłyszałam: — Depesza z Holandji.
„Treść depeszy brzmiała:
— W tej chwili przyjechałem. Uciekłem z Niemiec. Wszystko w porządku. List wysłany.

James Blythe.

„Nie zemdlałam i nie krzyknęłam nawet. Nie byłam zadowolona, ani zdziwiona. Zupełnie nic nie czułam. Skamieniałam, jak wówczas, kiedy dowiedziałam się, że Władek idzie na wojnę. Zawiesiłam słuchawkę i odwróciłam się. W drzwiach sypialni stała mama. Miała na sobie swoje stare różowe kimono, a włosy opadały jej na plecy w wijących się lokach, oczy jej płonęły. Wyglądała teraz, jak młoda dziewczyna.
— Wiadomość od Jima? — zapytała.
„Skąd ona mogła wiedzieć? Przecież ja ani słowa przy telefonie nie powiedziałam, oprócz: — Tak, tak, tak. — Powiada, że nie wie skąd, lecz