Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Rilla ze Złotego Brzegu.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pożeramy poprostu wiadomości z wojny, — mówiła Gertruda Oliver do pani Meredith, siląc się na uśmiech. — Studiujemy mapę i śledzimy każdy strategiczny ruch Hunnów. Ojciec Joffre nie skorzystał widocznie z naszych rad i Paryż musi się poddać.
— Czy zdobędą go, czy dłoń Wszechmogącego nie powstrzyma ich w ostatniej chwili? — szeptał John Meredith.
— Wykładałam w szkole, jakbym tonęła we śnie, — ciągnęła dalej Gertruda. — Potem przychodzę do domu, zamykam się w swoim pokoju i chodzę po nim, aż do zmęczenia. Wydeptałam już ścieżkę na dywanie Nan. Jesteśmy jakoś tak dziwnie bliscy tej wojnie. Posiada ona dla nas takie ogromne znaczenie!
— Niemcy są już u brzegów Sekwany. Trudno będzie uratować Paryż, — krakała kuzynka Zofja.
Kuzynka Zofja wzięła się ostatnio do czytania gazet i nauczyła się z nich doskonale geografii Północnej Francji. Nie nauczyła się tylko wymawiania francuskich nazw w swoim siedemdziesiątym pierwszym roku życia.
— Ja nie mam takiej złej opinji o Wszechmogącym i o Kitchenerze, — mówiła przekornie Zuzanna.
— Wiem, że taki Bernstoff w Stanach Zjednoczonych twierdzi, że wojna wkrótce minie i Niemcy wygrają. Mówiono mi również, że Księżycowy Brodacz ma takie same zdanie: ogromnie jest z tego zadowolony. Ja jednak mogłabym powiedzieć tym panom, że nie należy liczyć kurcząt, dopóki się nie wylęgną z jajek, jak również nie należy sprzedawać skóry niedźwiedziej, dopóki niedźwiedź jeszcze żyje.