Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaważyć na szali jego praktyki, bo ludzie gotowi pomyśleć, że jest poganinem. Coprawda, marszałek Elliott potrafił wyrażać się jeszcze gorzej, ale on nie jest człowiekiem tak popularnym, jak doktór Blythe.
— Wiem, że pastor siedział wówczas w swym gabinecie przy otwartem oknie, lecz wcale nie zwracał uwagi na to, co robią jego dzieci. Jak zwykle siedział zaczytany. Wczoraj wspomniałam mu coś o tem.
— Jak się pani odważyła, pani marszałkowo Elliott? — zawołała z przerażeniem Zuzanna.
— Przecież ktoś się musi zdobyć na odwagę. Parafjanie twierdzą, że pan Meredith nic nie wie o liście Flory, wydrukowanym w „Journalu“, bo nikt nie zdobył się na odwagę, aby mu ten list pokazać. Mojem zdaniem pastor powinien wiedzieć o wszystkiem, aby zapobiec dalszym skandalom. Obiecał mi, że pomówi z dzieciakami, jestem jednak pewna, że zaraz po mojem wyjściu o tem wszystkiem zapomniał. Ten człowiek jest zupełnie nieprzytomny, wierz mi Aniu. W zeszłą niedzielę nauczał parafjan, jak trzeba wychowywać dzieci. Kazanie było naprawdę prześliczne, ale wszyscy obecni w kościele pomyśleli: „Dlaczego nie potrafi zastosować swoich słów w praktyce?“
Panna Kornelja myliła się, sądząc, że pan Meredith zapomniał o wszystkiem, gdy tylko się z nim pożegnała. Natychmiast po powrocie dzieci z Doliny Tęczy, pastor zawołał je do swego gabinetu, nie bacząc na to, że godzina była już późna.
Weszli posłusznie, przejęci lękiem. Ojciec