Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wygadać się przed kimś, kto mnie zrozumie i wyczuje.
Szybkim krokiem biegła wzdłuż Doliny Tęczy, która podczas ostatniej nocy zupełnie zmieniła swój wygląd. Przed kilku godzinami spadł śnieg, pokrywając delikatnym puszkiem gałęzie drzew, śniących o dalekiej wiośnie. Małe pagórki sterczały teraz nago ku niebu, porośnięte drzewami, odartemi z liści. Purpurowy blask zachodzącego słońca zdawał się pokrywać ostatniemi pocałunkami ziemię. Ze wszystkich zakątków Glen Dolina Tęczy posiadała w tej chwili czar najbardziej przemożny. Lecz piękna tego zrozpaczona Flora nie widziała.
Tuż nad strumykiem natknęła się nagle na pannę Rozalję West, siedzącą na grubym pniu drzewa. Wracała ze Złotego Brzegu do domu po skończonej lekcji muzyki z Bliźniaczkami. Zatrzymała się na chwilę w Dolinie Tęczy, podziwiając rozmodlonym wzrokiem jej biel nieskalaną i tonąc w marzeniach. Sądząc z wyrazu jej twarzy, marzenia te musiały być dość przyjemne, a może delikatny dźwięk dzwoneczków, zawieszonych opodal Trójki Kochanków wywołał ten pogodny uśmiech na jej twarzy. Możliwe również, że uśmiech ten spowodowały częste wizyty Johna Mereditha w szarym staroświeckim domu na pagórku.
Flora zatrzymała się nagle na widok panny West. Zbyt dobrze jej nie znała, ale zazwyczaj zamieniała z nią słów kilka przy spotkaniu. W tej chwili nie miała ochoty spotkać się z nikim, z wyjątkiem pani Blythe. Wiedziała, że oczy ma zaczer-