Przejdź do zawartości

Strona:Lucy Maud Montgomery - Dolina Tęczy.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Niech pani doktorowa sobie wyobrazi, że nie zmartwiła się tem zupełnie, tylko wybuchnęła głośnym śmiechem. „Nie wiem dlaczego jestem taka niezdara“, rzekła. Pani Jamesowa Millison wpadła w złość. Zapowiedziała, że nigdy już nic nie przyniesie na plebanję, skoro jej podarunki mają być tak nie szanowane.
— Marja Millison nie jest znowu taka hojna, jeżeli zaniosła jajka i mleko, to tylko dla prostej ciekawości. Mała Flora pewno nie chciała stłuc jajek, ale każdemu to się może zdarzyć. Strasznie żywe i wesołe dziecko.
— Trochę podobna do mnie. Zaczynam lubić tę małą Florę, — zadecydowała Ania z uśmiechem.
— Coprawda i ja lubię dzieci pełne życia, pani doktorowo — przyznała Zuzanna.
— Z tą małą jest coś nie w porządku, — dorzuciła panna Kornelja. — Zawsze się śmieje i mimowoli każdego zmusza do uśmiechu. Nawet w kościele nie potrafi zachować powagi. Trzecia z rzędu, Una, ma dziesięć lat i jest szalenie milutka, choć nieładna. Później idzie Tomasz Carlyle, najmłodszy, niedawno skończył lat dziewięć. Nazywają go Karolek, posiada on dziwną manję zbierania wszelkiego robactwa i żab i przynoszenia ich do domu.
— Najgorsze to, że dzieci na plebanji nie są nigdy porządnie ubrane, — mówiła dalej panna Kornelja. — Nawet w porze pierwszych śniegów chodzą boso do szkoły. Coprawda nigdybym nie zniosła, żeby córka pastora metodystów nosiła lakierowane trzewiczki. Poza tem nie podoba mi się,