Przejdź do zawartości

Strona:Lucjan Szenwald - Scena przy strumieniu.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Głowa Anny zwrócona w stronę.
którą nurtu wskazuje bieg.
Tylko łokcie drżą obnażone
i miecz słońca na karku legł.
Z ramion stacza się włosów pasmo,
kipi mydlin ognisty wian,
pęcherzyki pierzchają, gasną
— i na nowo wir złotych pian!

Kiedy tak w słońca przedostatnim blasku
nieci po wodzie płomieniste pręgi,
możnaby mniemać, że w brzozowym lasku,
nad obręczami śpiewających węgli,
siadła na trawie piękna morderczym,
i paląc kości, czary dziwne czyni.

Lecz Andrzej tak nie myślał. Andrzej —
cały
był jednem serca uderzeniem głuchem,
gestem. porywom, okrzykiem, wybuchem.
Czemuż wahał się?

W głowie mu brzęczały
iskry i lutnie, gwiazdy i sygnały,
a pierś dudniła, gdy puls nią poruszał.
Andrzej wahał się.

Andrzeju, bądź śmiały!