Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

drzewo wuja Aleca. Emilja lubiła siadać na mchu pod brzozami i czytać, albo szyć. Miała ukochanego. Nazywał się Michał Ward i był piękny, jak królewicz. Kochała go całem sercem, a on darzył ją takiem samem uczuciem, lecz nigdy z sobą o tem nie mówili. Zazwyczaj spotykali się pod brzozami i rozmawiali o wszystkiem innem, tylko nie o miłości. Pewnego dnia Michał Ward powiedział Emilji, że przyjdzie następnego dnia, aby jej zadać bardzo ważne pytanie i pragnie zastać ją pod brzozami, gdy się tu zjawi. Emilja przyrzekła spotkać się z nim na umówionem miejscu. Jestem pewna, że nie spała zupełnie tej nocy, wciąż o tem rozmyślając, zaciekawiona, jakie to ważne pytanie miał jej zadać, chociaż w gruncie rzeczy wiedziała, o co mu chodzi. Ja zresztą takżebym się domyślała! Więc następnego dnia ubrała się w najpiękniejszą suknię z blado niebieskiego muślinu, przyczesała jedwabiste swe loki i wyszła uśmiechnięta, kierując się w stronę brzóz. A wtedy, gdy tam czekała i rozmyślała o najmilszych rzeczach, przybiegł do niej chłopiec sąsiada, który nie wiedział nic o jej miłości i zawiadomił ją, że Michał Ward zabił się własną dubeltówką przez nieostrożność. Emilja przyłożyła dłonie do serca — o tak — i upadła bez życia na miękki mech. A gdy wróciła do przytomności, nie płakała wcale i nie rozpaczała, lecz była już zupełnie odmieniona. Nigdy, już nigdy nie była taka, jak przedtem, nigdy nie uśmiechała się, choć codziennie kładła blado-niebieską muślinową suknię i godzinami całemi czekała wśród kępki brzóz. Z każdym dniem stawała się bledsza i bledsza, a motylek czerwony na policzku stawał się coraz czerwieńszy, aż wreszcie wyglądał, jak plama krwi na przezroczystej bieli policzka. Gdy nadeszła zima, Emilja umarła, lecz następnej wiosny — Historynka zniżyła głos do szeptu, który był jednak