Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

je doskonale i ani razu nie zapomniałem uderzyć pięścią w pulpit. Mimo to jednak słuchacze moi byli najwyraźniej znudzeni. Gdy zeszedłem z kazalnicy po wypowiedzeniu ostatnich słów, wyczułem podświadomie, że kazanie się nie udało. Poprostu nie wywarło ono żadnego wrażenia! Teraz Feliks mógł być pewny, że w następną niedzielę zdobędzie nagrodę.
— Kazanie było całkiem dobre, jak na pierwszy występ, — oznajmiła łaskawie Historynka. — Brzmiało zupełnie, jak prawdziwe kazanie, których tyle już w życiu słyszałam.
Urok jej głosu dał mi na chwilę tę świadomość, że jednak tak źle się nie spisałem, lecz reszta dziewcząt, poczytując sobie za święty obowiązek wyrażenie mi również swojej pochwały, odarła mnie wkrótce z tej chwilowej iluzji.
— Każde słowo było prawdziwe, — rzekła Celinka głosem dziwnie niepewnym.
— Nieraz już myślałam o tem, — szepnęła Fela w zamyśleniu, — że powinniśmy o wiele troskliwiej opiekować się poganami.
Sara Ray uwagą swoją dopełniła tę moją czarę goryczy.
— Kazanie było ładne i krótkie, — oświadczyła.
— Jak to moje kazanie wypadło? — zapytałem Dana tego samego wieczora. Ponieważ nie był ani sędzią, ani prelegentem, mogłem z nim zupełnie szczerze omawiać tę sprawę.
— Było zbyt poważne, aby mogło kogoś zainteresować, — wyznał mi bez namysłu.
— A ja myślałem, że im poważniejsze będzie, tem lepiej, — szepnąłem nieśmiało.
— Takie kazanie nie może sprawić żadnego wraże-