Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zostałem więc z dziewczętami i niezbyt przyjemnie spędziliśmy to popołudnie. Historynka ustawicznie powtarzała, że „w to wszystko nie wierzy“, ale gdyśmy ją prosili, aby nam opowiedziała jakąś historję, w żaden sposób zgodzić się nie chciała, tłumacząc się rozmaitemi powodami. Celinka do reszty zatruła życie ciotce Janet, ustawicznie pytając: „Mateczko, czy w poniedziałek będzie pranie?“ „Mateczko, pójdziesz we wtorek wieczorem na nabożeństwo?“ „Mateczko, będziesz w przyszłym tygodniu smażyła poziomki?“ i całe mnóstwo innych temu podobnych pytań. Stawała się coraz spokojniejsza, gdy ciotka Janet na każde zadane pytanie odpowiadała „tak“, albo, „naturalnie“, jakby to wszystko przynajmniej dla niej nie ulegało najmniejszej wątpliwości.
Sara Ray płakała tak długo, że aż zacząłem się dziwić skąd miała tak wielkie zapasy łez, sądzę jednak, że nie płakała z powodu przerażenia, tylko z powodu rozczarowania, że nie miała białej sukienki. Przed wieczorem Celinka przyszła nadół, niosąc swój piękny porcelanowy dzbanek malowany w niezapominajki, do którego codziennie wkładała szczoteczkę do zębów.
— Saro, zamierzam ci ten dzbanek podarować, — oznajmiła uroczyście.
Okazało się, że Sara oddawna już marzyła o tym dzbanku, teraz więc przestała płakać i uśmiechnęła się nawet.
— Ach, Celinko, strasznie ci dziękuję! A czy jesteś pewna, że nie odbierzesz mi go jutro w razie, gdyby nie było końca świata?
— Nie, daję ci go nazawsze, — odparła Celinka z miną osoby, dla której wszystkie porcelanowe dzbanki malowane w niezapominajki są niczem w porównaniu z katastrofą, na którą oczekiwał cały świat.
— Czy masz również zamiar podarować komuś ten