Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/195

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ty wśród gór. Odszedł jednak, a to była rzecz najważniejsza.
Co ci się stało, najdroższa, jakie masz zmartwienie? — zapytał Glaucon, a Aglaja opowiedziała mu całą swoją przygodę.
Ale gdzie jest ten piękny kamień? — zapytał znowu, gdy skończyła swe opowiadanie. — Czyś go zgubiła z przerażenia?
— Nie, skądże! Aglaja nie byłaby taka nieostrożna. Gdy zaczęła uciekać, wsunęła kamień do ust i jeszcze dotychczas tam się znajdował, najzupełniej bezpieczny. Teraz wysunęła go między wargi i zajaśniał znowu w blasku słonecznym.
Weź go — szepnęła do Glaucona.
— Nasuwało się pytanie, jak go miał wziąć? Obydwie ręce Alagai trzymał mocno w swych rękach, a gdyby ją teraz puścił, napewno upadłaby na ziemię, tak była słaba i drżąca, przejęta jeszcze panicznym lękiem. Nagle Glauconowi przyszedł zbawienny pomysł do głowy. Wyjmie kamień z ust Aglai własnemi ustami.
— Pochylił się nad nią, dotknął ustami jej warg i nagle zapomniał zupełnie o pięknym kamieniu, taksamo, jak w tej chwili zapomniała o nim Aglaja. W ten sposób został odkryty pocałunek!
— Cóż za idjotyczna opowieść! — zawołał Dan, oddychając głęboko, gdy ocknął się nagle i zorjentował, że siedzieliśmy w rzeczywistości wszyscy w starym sadzie, na wyspie Księcia Edwarda, zamiast obserwować dwoje zakochanych z Tessalji w okresie Złotego Wieku. — Ani jedno słowo nie jest prawdziwe.
— Oczywiście, wszyscy wiemy, że to nie jest prawda, — przyznała Fela.
— A ja nie jestem taka pewna, szepnęła Historynka