Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nasz dom jednocześnie! Nigdy w żadnym domu nie mieszkaliśmy tak długo, aby zrodziło się w nas jakieś tkliwsze dla niego uczucie, lecz tutaj, pod tym drewnianym dachem, zbudowanym przez pradziadka Kinga przed dziewięćdziesięciu laty, uczucie to wkradło się do naszych chłopięcych serc, jakbyśmy się zetknęli z czemś bardzo bliskiem i najdroższem.
— Pomyśl, to są te same żaby, których ojciec słuchał, gdy był małym chłopcem — szepnął Feliks.
— Nie mogą być te same — zaprotestowałem z powątpiewaniem, nie mając pewności, czy żaby istotnie mogą żyć tak długo. — Przecież już dwadzieścia lat minęło od chwili, kiedy ojciec stąd wyjechał.
— Tak, ale to są potomkowie tamtych żab, których on wtedy słuchał — upierał się Feliks — i rechoczą w tych samych moczarach. Musi to być gdzieś bardzo blisko.
Drzwi nasze były otwarte, a po przeciwnej stronie wąskiego korytarza dziewczęta szykowały się do spania i rozmawiały głośniej nawet, niż zdawały sobie z tego sprawę.
— Jak ci się podobają chłopcy? — pytała Celinka.
— Edgar jest przystojny, ale Feliks stanowczo za gruby — odpowiedziała Fela pośpiesznie.
Feliks szarpnął kołdrą mimowoli i mruknął niechętnie. Zacząłem się przekonywać, że jednak polubię Felę, bo przecież to nie jej wina, że jest próżna. Jak może nie być próżna, gdy przejrzy się w lustrze?
— A ja uważam, że obydwaj są bardzo mili i dosyć ładni — rzekła Celinka.
— Kochane stworzenie!
— Ciekawe, jak się Historynce spodobają — zastanawiała się Fela, jakby opinja Historynki była dla niej w tej chwili najważniejsza.