Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odcieniu, a posypane miałkim cukrem, przedstawiały jeszcze apetyczniejszy widok. Jednakże ze smakiem było trochę gorzej, chociaż nawet wuj Roger i Fela nie powiedzieli na ten temat ani słowa, nie chcąc Historynce robić zmartwienia. Pudding był ciężki — zdecydowanie ciężki — niepodobny zupełnie do tych owsianych puddingów, jakie nam przyrządzała tak często ciotka Janet. Gdybyśmy go nie poleli smacznym sosem, jestem pewien, że niktby go nawet przełknąć nie mógł. Zjedliśmy go jednak wszyscy doostatka, nie narzekając. Zato reszta obiadowych potraw smakowała nam wyjątkowo i wkrótce zapomnieliśmy o nieszczęsnym puddingu.
— Załuję, że nie pochodzę z bliźniąt, bo mógłbym napewno zjeść podwójnie, — rzekł Dan po skończonym obiedzie.
— Myślisz, że bliźnięta są takie szczęśliwe? — zdziwił się Piotrek. — Przecież ludzie mający zeza też nie jedzą więcej, niż ci, którzy go nie mają, prawda?
Nie mogliśmy jakoś doszukać się związku między temi dwoma pytaniami Piotrka.
— Co ma wspólnego człowiek zezujący z bliźniętami? — zapytał Dan.
— Jakto, bliźniaki przecież zawsze zezują, nieprawda? — zdziwił się Piotrek.
Byliśmy pewni, że żartuje i dopiero po chwili przekonaliśmy się, iż mówi całkiem poważnie. Wybuchnęliśmy tak serdecznym śmiechem, że aż Piotrek się oburzył.
— Mnie tam wszystko jedno, — rzekł z ponurą miną, — ale dam wam zaraz na to dowód. Tomek i Adaś Cowanowie z Markdale są przecież bliźniętami i obydwaj mają zeza, więc przypuszczam, że wszystkie bliźnięta muszą zezować. Nie jestem tak wykształcony, jak wy, i nie byłem wychowany z Toronto. Gdybyście musieli tak, jak ja od