Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i weszli do niego przez otwór w parkanie, było już prawie zupełnie ciemno. Od strony zachodniej złociły się jeszcze łany kwitnących jaskrów, rozgrzanych od promieni zachodzącego słońca, a po przeciwnej stronie ogromna wierzba dziadka Kinga zdawała się wyciągać ku nam ramiona swych rozłożystych konarów. Na wschodzie, tuż nad laskiem klonowym srebrzył się tajemniczo wschodzący księżyc, w sadzie jednak panował zupełny cień i od czasu do czasu dobiegały naszych uszu jakieś tajemnicze szmery. W głównej alejce spotkaliśmy Piotrka z pobladłą twarzą, przerażonego wielce i zadyszanego. Oczy miał szeroko rozwarte i nieprzytomne.
— Piotrek, co się stało? — zawołała z niepokojem Celinka.

Szkic przedstawiający grupę dzieci w ogrodzie, nocą. Jeden z chłopców wskazuje widoczny w oddali dom.

— Tam... coś... w domu dzwoni, — wyszeptał Piotrek drżącym głosem. Nawet Historynka nie potrafiłaby wypowiedzieć tego bardziej wyraziście. Skupiliśmy się wszyscy razem. Uczułem dziwny dreszcz spływający mi po plecach,