Strona:L. M. Montgomery - Historynka.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się w cieniu tej wierzby, a teraz była ona niezwykle potężna, posiadała gruby pień i mnóstwo grubych konarów, z których każdy już był samoistnem drzewem.
Jutro wdrapię się na nią — postanowiłem wesoło.
Naprawo, nieco w głębi znaczyły się w ciemnościach inne drzewa, po których poznaliśmy odrazu, że to był sad. Po lewej stronie, wśród szumiących jodeł i sosen wznosił się stary tynkowany dom, z którego w tej chwili przez otwarte drzwi przedzierał się blask światła; ciotka Janet, potężna, zapobiegliwa, łagodna kobieta, o rumianych policzkach wyszła właśnie na nasze spotkanie.
Wkrótce znaleźliśmy się w kuchni przy kolacji, w tej kuchni o niskim zakopconym suficie, z którego zwieszały się szynki i połacie słoniny. Wszystko tu było właśnie takie, jak ojciec opowiadał. Doznaliśmy uczucia, że wracamy wreszcie do domu, po długich latach przebywania wśród obcych ludzi.
Fela, Celinka i Dan siedzieli naprzeciw, patrząc na nas w tem mniemaniu, że jesteśmy zbyt zajęci jedzeniem, aby zwracać na nich uwagę. My ze swej strony spoglądaliśmy na nich również wtedy gdy jedli i w rezultacie spojrzenia nasze co kilka chwil spotykały się, wywołując obustronne zażenowanie.
Dan był najstarszy; miał lat trzynaście, taksamo jak ja. Był szczupłym, piegowatym chłopcem, o zbyt długich, prostych, ciemnych włosach i o kształtnym nosie Kingów. Poznaliśmy ten nos odrazu. Wykrój ust miał już własny, nieprzypominający niczem ust Kingów, ani też Wardów. Niktby w nich zresztą nie dostrzegł rodzinnego podobieństwa, bo były wyjątkowo brzydkie — duże, cienkie i zaciśnięte. Potrafiły się jednak uśmiechać przyjaźnie, to też obydwaj z Feliksem doszliśmy do wniosku, że będziemy mogli szybko polubić Dana.