Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nością była panną Patty Spofford. — Właściwie miałyśmy zamiar zdjąć to ogłoszenie.
— Czyli, że spóźniłyśmy się nieco, — rzekła Ania, — dom ten został już komuś innemu wynajęty?
— Nie, ale zmieniłyśmy zamiar i postanowiłyśmy domu nie wynajmować.
— O, jakże mi przykro! — wybuchnęła Ania z żalem. — Szalenie lubię ten zakątek. Tak marzyłam, żeby tu zamieszkać.
Panna Patty zdjęła okulary, przetarła je dużą kraciastą chustką, włożyła znowu i spojrzała uważniej na Anię. Druga dama uczyniła identycznie to samo, że na chwilę zdawać się mogło, iż obiema właścicielkami „Ustronia Patty“ rządzi jakiś ukryty mechanizm.
— Lubi pani ten zakątek? — odezwała się starsza dama. — Naprawdę go pani lubi? Dzisiejsze dziewczęta są takie ekscentryczne, że właściwie niebardzo można wierzyć ich słowom. Za moich czasów tego nie bywało.
Ania uczuła nagłą pewność siebie.
— Naprawdę lubię ten domek, — rzekła łagodnie. — Polubiłam go zresztą od pierwszego wejrzenia. Chciałam na przyszły rok razem z dwiema koleżankami założyć wspólne gospodarstwo, to też szukamy odpowiedniego mieszkania. Ucieszyłam się bardzo, ujrzawszy wczoraj to ogłoszenie.
— Wobec tego chętnie go pani wynajmę, — oznajmiła panna Patty, — chociaż obydwie z Marją zaniechałyśmy tego zamiaru, bo nie podobali nam się dotychczasowi kandydaci. Zresztą właściwie nie wy-