Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

twienia. Chociaż przyznam, że o zmartwieniach tych mówimy tak swobodnie wówczas, gdy naogół dobrze się czujemy na świecie. Ale chodźmy, bo tamci są już w pawilonie i czekają na nas.
Wszyscy usiedli w pawilonie, obserwując zachód rozpłomienionej tarczy słonecznej.
Na lewo leżało miasto Kingsport, ze swemi jasnemi dachami, połyskującemi w świetle ostatnich słonecznych promieni. Z drugiej znów strony roztaczał się widok na port, cichy o tej porze i zupełnie wyludniony.
— Wracajmy do domu aleją Spofford‘a — zaproponował Gilbert. — Zobaczymy te wszystkie „piękne domy bogaczy“. Aleja Spofford‘a jest najwspanialszą ulicą w Kingsporcie. Tylko miljonerom wolno tutaj budować własne domy.
— Och, doskonale, — zawołała Iza. — Właśnie chciałam ci coś ciekawego pokazać, Aniu. Dostrzegłam tam pewien domek, który napewno nie został wybudowany przez miljonera. Domek ten znajduje się zaraz przy bramie parku i zjawił się prawdopodobnie jeszcze w owym czasie, gdy aleja Spofford‘a była tylko zwykłą wiejską drogą. Mówię: zjawił się, bo jestem pewna, że nie został wybudowany ludzką ręką! Tamte wielkie domy wcale mi się nie podobają, bo są zbyt nowe i zbyt wspaniałe. Za to ten mały domeczek jest jak marzenie, a nazywa się... ale zaraz, musisz go przedtem zobaczyć.
Istotnie gdy schodzili z niewielkiego pagórka, dostrzegli już z oddali ów domek, o którym opowiadała Iza. Stał on na skrzyżowaniu ulic, a z obydwu stron otaczały go wysokie sosny, zdające się spra-