Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Co zrobisz z temi dziesięcioma dolarami? Może pójdziemy wszystkie do miasta, aby się zabawić — zaproponowała Iza.
— W każdym razie na pewno je przehulam, — zawołała Ania wesoło. — Przecież to nie są takie brudne pieniądze, jak tamte, które otrzymałam za ową nowelę, reklamującą proszek do pieczenia ciasta. Za tamte dwadzieścia pięć dolarów kupiłam sobie rozmaite rzeczy, których potem wcale nie nosiłam.
— I pomyśleć tylko, że mamy w Ustroniu Patty prawdziwą literatkę, — zawołała Priscilla.
— To wielka odpowiedzialność, — rzekła uroczyście ciotka Jakóbina.
— Istotnie, — przyznała Priscilla równie uroczystym tonem. — Literaci to kapryśni ludzie. Trudno przewidzieć co im wpadnie do głowy. Ania naprzykład może którąś z nas wziąć za bohaterkę swej noweli.
— Chciałam powiedzieć, że pisanie nowel jest wielką odpowiedzialnością, — powtórzyła surowo ciotka Jakóbina. — Jestem pewna, że Ania to zrozumiała. Moja córka także pisała nowelki przed wyjazdem, teraz jednak odwróciła swą uwagę do dziedziny ważniejszych spraw. Zawsze mówiła, że kieruje się zasadą: „Nie pisz nigdy tego, cobyś ze wstydem musiała odczytać na swoim pogrzebie“. I ty, Aniu pomyśl o tem, jeżeli chcesz poświęcić się literaturze. Zresztą, — dodała ciotka Jakóbina po chwili, — Elżbieta także się śmiała z tej zasady. Wogóle była z niej okropna śmieszka i nie rozumiem, jak mogła się poświęcić zawodowi misjonarki. Cho-