Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nej toalecie, sprawiała wrażenie jakby ją żywcem ugotowano.
— Stara pani Douglas uważałaby, że to jest strój nieodpowiedni, chociaż Jan bardzo tę suknię lubi, — przyznała z westchnieniem.
Staroświeckie domostwo Douglasów znajdowało się w odległości pół mili od Zacisza, na małym, odsłoniętym pagórku. Sam dom był bardzo duży i wygodny, otoczony wysokiemi klonami i kwiatowym ogrodem. Tuż za domem ciągnęły się zabudowania gospodarskie, których wygląd świadczył o zamożności właścicieli.
Jan Douglas powitał gości u drzwi wejściowych i przeprowadził ich do bawialni, gdzie matka jego siedziała w wysokim, staroświeckim fotelu.
Ania wyobrażała sobie panią Douglas jako wysoką, szczupłą kobietę, podobną postacią do syna. Tymczasem była to maleńka kobietka o rumianych policzkach, wyblakłych, błękitnych oczach i maleńkich usteczkach niemowlęcia. Ubrana w piękną, modną, jedwabną suknię z narzuconym szalem na ramiona i siwiutkiemi włosami, sprawiała wrażenie staroświeckiej lalki, która mogłaby z powodzeniem pozować do jakiegoś wytwornego obrazu.
— Co u ciebie słychać, droga Janeczko? — rzekła uprzejmie. — Bardzo się cieszę, że cię znowu widzę. — Nadstawiła rumiany policzek do pocałowania. — A to jest nasza nowa nauczycielka. Bardzo mi miło panią poznać. Syn mój tyle o pani mówił, że byłam trochę zazdrosna, a jestem pewna, że duszę Janiny zazdrość zjada już oddawna.