Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zbliżającego się w kierunku Zielonego Wzgórza. Więc jednak Gilbert nie miał zamiaru przepędzić tego ostatniego wieczoru w towarzystwie Ruby Gillis!
— Wyglądasz dziwnie zmęczona, Aniu, — zauważył.
— Jestem zmęczona i bez humoru. Zmęczona jestem, bo przez cały dzień szyłam i pakowałam rzeczy, a na brak humoru wpłynęły ostatnie pożegnalne wizyty sześciu sąsiadek, z których każda usiłowała dawać mi zbawienne rady na przyszłość i tem samem przedstawiły mi życie w takich szarych barwach, jakby na zawsze już miał na świecie zapanować beznadziejny, zapłakany listopad.
— Głupie babska! — wyraził Gilbert rycersko swe niezadowolenie.
— Och, nie, nie mów tak, — powiedziała Ania z powagą. — One nie miały nic złego na myśli. To bardzo poczciwe kobiety i ogromnie mnie lubią. Troszczą się tylko o moją przyszłość. Starają się udowodnić mi, że wyjazd mój do Redmond jest zupełnie nie na miejscu i że całkiem niepotrzebnie pragnę się dalej kształcić. Pani Slone powiedziała mi z głębokiem westchnieniem, że napewno opuści mnie energja, nim zdążę dobrnąć do końca. Oczywiście po takiem powiedzeniu uczułam się nagle biedną ofiarą życia. Pani Wright zaznaczyła, że takie cztery lata w Redmond będą kosztowały bardzo dużo pieniędzy; ja oczywiście odrazu uczułam się winną wobec Maryli i przez chwilę miałam nawet ochotę zaniechać upragnionego wyjazdu. Pani Bell twierdzi, że uniwersytet zepsuje mnie bezwarunkowo, bo wogóle życie tamtejsze źle oddziaływa na skromne