Przejdź do zawartości

Strona:L. M. Montgomery - Ania na uniwersytecie.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

z wielką pogardą odwrócił się do niego tyłem i po krótkiej przerwie zaczął się myć na nowo. Widocznie Mruczek doszedł do jakiegoś wniosku, bo od tej chwili nigdy już kota Sabiny nie atakował.
Wtem nagle Zyzio usiadł na poduszce i ziewnął szeroko. Gorąca krew w żyłach Mruczka zapłonęła i posunął się w stronę drugiego intruza. Szybko jednak zorjentował się, że Zyzio mimo pozornej melancholji, umiał doskonale walczyć i nawet potrafiłby zwyciężyć swego przeciwnika. Od tego czasu Mruczek i Zyzio staczali codzienne bitwy. Oczywiście za każdym razem Ania stawała po stronie Mruczka, Stella rozpaczała, a ciotka Jakóbina uśmiechała się pobłażliwie.
— Niech się biją, — mówiła z zadowoleniem. — Potem się zaprzyjaźnią. Zyziowi ruch dobrze zrobi, bo był trochę za gruby, a Mruczek będzie miał naukę, że nie on jeden jest prawdziwym kotem na świecie.
Istotnie po pewnym czasie Zyzio i Mruczek zawarły dozgonną przyjaźń. Sypiały nawet na jednej poduszce, obejmowały się łapkami i myły sobie wzajemnie pyszczki.
— Wszystkim nam jakoś dobrze razem, — mówiła Iza z uśmiechem. — Nawet i ja nauczyłam się myć naczynia i zamiatać podłogę.
— Ale nie wmówisz nikomu, że umiesz usypiać koty, — śmiała się Ania.
— Wszystkiemu była winna ta dziura w pudełku, — Iza próbowała się bronić.
— Całe szczęście, że pudełko było dziurawe, — wtrąciła ciotka Jakóbina niemal surowo. — Przyznaję, że kocięta można topić, bo inaczej byłoby ich