Zachorzał rodzic i złożon jest w grobie,
Jakoż ja Wólkę dziedziczyłem sobie,
A dla pomocy wziąłem sekretarza
Jankla pachciarza.
O losie zmienny, i któżby się spodział,
By się ten Jankiel w moją skórę odział —
I w hypotece wziął tytuł własności
Mej posiadłości!
Cóżem uczynił, o okrutny losie,
Żeś mi tak srogo dzisiaj dał po nosie,
Że z Wólki mojéj, spuścizny pradziadów,
Niema i śladów!
Żem lubił pijać, to tylko węgrzyna,
Że mi się czasem udała dziewczyna,
Że grałem w karty, a i to nie co dnia,
Jest że to zbrodnia?!
Stokroć przeklęte są te inżyniery,
Co wymyślili pióra i papiery,
Może dziś w Wólce, sen by mnie kołysał,
Gdybym nie pisał...
Raz gdym się w pięknéj zadurzył Ludwice,
Musiałem za nią jechać za granicę,
Przyniósł mi Jankiel za papieru szmatek
Rubli dostatek.
W Paryżu, mieście, co rozpustą dyszy,
Byłem osadzon w zamku zwanym Clichy,
Do Jankla tedy, z rozpaczliwym gestem,
Piszę, gdzie jestem.
Z niewoli onéj wykupion okrutnej,
Wracałem do dom posępny i smutny,
Jankiel mnie wówczas, mając w ręku zapis,
Palił jak lapis.