Strona:Klejnoty poezji staropolskiej (red. Baumfeld).djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nie ślepym dziwacznego losu pchnięty błędem,
Lecz samym wielkiej duszy ruszony zapędem,
Serca tylko twojego pilnujesz ukazu,
Uderzając szczczęśliwe razy koło razu.

Po pięknych przyniesionych darach dla ojczyzny
Obciążasz swoją dla nich porękę dziedzizny:
Teraz, co twoją chwałę, prócz inszych, stanowi,
Dajesz wolność poddanym, człowiek człowiekowi.

Widzę nakoło ciebie tysiączne ich gminy:
Oni się błyszczącemi nie wsławili czyny,
Chyba ten u nich siądzie na poczesnej stronie,
Co więcej wylał potu na pańskim zagonie.

W nędznej chacie zrodzeni, nędzę spadkiem wzięli,
Chlebem, łzami skropionym, zła dola je dzieli;
Chlebem, który tysiącznym okupują trudem,
Pracują równo z bydłem, a zowią je ludem.

Widzę cię w pośrzodku nich, ojca z dziećmi swemi,
Cisną się, by stać bliżej pod oczyma twemi.
Ty do nich (gdy skinienia twego każdy czeka):
„Wracam wam stare prawo wolności człowieka“....

Rozbieży się twój przykład w różne kraju strony,
Odzyskując ojczyźnie ludzi milijony,
Którzy, od niej tuleni, będą o nię dbali:
Ro dotąd, co to dobro krajowe, nie znali.

Dziecka swego, kiedy mu rozpłakać, się przyjdzie,
Nie będzie mać uboga zagrażać: Pan Idzie;
Ani brząkać nad głową ciężkiemi okowy
Gminu zalęknionego urzędnik surowy....

Odżyją opłowiałe pod niewolą pola,
Zrodzi bujniej sprawiona wolną ręką rola.
Nieznana czerstwość twarze włościan pookrywa;
Bo chleb nawet — wolności posilniejszym bywa.