Warszawo, miecz nad tobą podniesiony,
twarda broń, od wieków straża,
czysta, jak wiatrem dźwięk niesiony
dzwonu z Wawelu, gdy ją trąca,
wzniosła, jak pieśń: to duch, co się rozżarza
i twemi włada ramiony.
Rycerskiem winno być miasto,
bo jest na sercu pancerzem,
aby śmiało krew gorąca
szła i była życia włastą —
który w duszy doznał głodu,
będąc spragnionym ojczyzny:
wchodzi na ugór nieżyzny
miast w okwitanie ogrodu.
Warszawo, lecz cię kurzawa
nie kopyt końskich przywala — —
żaden się cud dusz nie iści —
żaden się ołtarz nie stawa,
na którym, w oczy bijąca
na wzór monstrancji, do słońca
błyszczy: sława...
Żyjesz cicho... Z popod miecza,
co ci nad głową połyska,
źrenica twoja nie błyska,
niema słowa na źrenicy — —
na kościele budownicy
krzyż szerokowidny stawią
i górne imię wysławią — —
cóż jest w twoich ustach sławą?
Nad kość w bojowej mogile...
Nad kość w bojowej mogile...
Cóż jest ponad to, Warszawo?