Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Dobrodziej mimo woli.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uszczęśliwiona kobiecina mówiła jednym tchem. Płakała z uciechy, ubierając małą w świeżą sukienkę i płaszczyk.
— Teraz już nie zginiemy — upewniała gościa. Sewer umie pracować, pilny jest, gorliwy — a „Wzajemny kredyt“ to nie jakiś tam bank pierwszy lepszy. Tam dosłużyć się można wypoczynku na starość...
Ku wielkiemu zdumieniu pani Sewerynowej, obie jej spracowane dłonie w rękach Ziarneckiego się znalazły i jedną po drugiej pan Włodzimierz ucałował.
— Obyście doczekali starości pogodnej — rzekł wzruszony szczerze, przyczem z całego serca rad, iż to on właśnie zrobił miejsce młodemu, który też żyć musi.
— Co za traf pomyślny! cieszył się w duchu emeryt.
— I co za rozum radcy! Wszak to on myśl podał! On też pewno protegował Gwozdka, za co mu podziękuje.
Zbytecznem byłoby dodawać, że pierwsza wycieczka z Manią sprawiła dużo przyjemności obojgu. Do następnej należeli rodzice dziewczynki. Zawiązała się przyjaźń gorąca; pan Włodzimierz znalazł w sąsiadach druhów, a córkę ich traktuje jak rodzoną wnuczkę. Na los emeryta bynajmniej się nie żali i powtarza nieraz, że młodzi także muszą żyć, kto zaś tego nie rozumie, jest brudnym egoistą.

KONIEC.