Przejdź do zawartości

Strona:Karolina Szaniawska - Dobre wychowanie.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na wypoczynek po trudach szkolnych dano im cyrk, teatr, baliki, czasem sporty. Palant z programu zabaw wykreślony został, piłkę i przechadzki wspólne zaniedbano także. Dzieciom myślącym wystarczać nie mogły te ćwiczenia proste, godne „naszych sławetnych przodków.“ Oprócz rozrywek towarzyskich, dano im jeszcze zabawki naukowe, aby umysł ich nie gnuśniał i nie drzemał.
Nigdy dotąd dziecko nie było przedmiotem takich ciągłych starań, nie zajmowało tak bezpodzielnie najpierwszego miejsca w domu. Za pradziadów jeszcze syn w obecności ojca nie śmiał usiąść, ani odezwać się, gdy nie był pytany. Co za różnica, jaka przepaść między pojęciami i środkami pedagogii!
W wygodach, jakich pokolenia ubiegłe nie zaznały i nie pragnęły nawet, wierząc święcie, że wymyślono je dla starszych, przeceniając wartość swą i prawa, a niedoceniając ważności i trudności przyszłych zadań, chłopcy wyrastali na młodzieńców. Kończyli wreszcie szkołę średnią; tu dopiero zmieniała się karta.
Droga usłana puchem raniła im stopy; pod cienką warstwą puchu wyczuwali skały twarde i kamienie. Gościńce szerokie widniały gdzieś het za górami, za lasami, a ścieżki do nich wypadło własnym trudem udeptywać.
Szli potykając się i błądząc, słabsi ustawali. Uczono ich rachunku, rozumowania ścisłego, krytycznego, a tu pierwszy etap życia wymagał bohaterstwa...
Mozół przedłużał się bez kresu — na szczęście, fala bezwyznaniowości tymczasem przeminęła. Trwała krótko i nie w tej sile, jaką