Strona:Karolina Szaniawska - Żoluchna.djvu/3

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

Jakiś poważny pan, w bogatem futrze, przystanął — i rozmawia z Zośką. Pewno chce się dowiedzieć w jakim magazynie czapraczek jest robiony. Ale ta głupia nie wie. Może nawet lepiej!... Zośka! Zośka!...
Nie słychać wołania. Dziewczyna i suczka spacerują w dalszym ciągu. Wytworni panowie skręcili w uliczkę — znów jakiś przystanął, popatrzył, odszedł, ale zaraz wrócił. Istne oblężenie!
Pani Filomena wybiega na schody.
— Żolka! Żoluchna! prędzej, prędzej!
Zośka, rumiana od mrozu, niesie suczkę i oddaje pani
— Śliczny spacer! prawda? Pyta pani Dzieńdzielińska.
— Niby kto? Ten pon? Gdzieże on tam śliczny!
— Nie bardzo ci wypada rozmawiać z nieznajomym — robi uwagę pani Filomena. Pewno podziwiał czapraczek...
— Co by miał wydziwiać! Jeszczeby też!... Bardzo grzecny pan... pytał, jakie mam imię. Pedziałam: Zośka... A on: e — nie Zośka — Zosieńka. Wcale nie piękny, tylo grzecny bardzo.

∗                                        ∗

Wiosna przyniosła pani Dzieńdzielińskiej dużo zmartwienia i kłopotu. Zmartwienia z powodu Żoluchny: co będzie? jak będzie? czy aby nie zginie biedne maleństwo w tak trudnem przejściu — kto wie, może niebezpiecznem!...
Kłopotu dostarczyła Zośka, posłuszna wprawdzie, chętna, cicha, ale do dawnej Zośki niepodobna pod wielu względami. Wytresowana już i robotę umie — jednak przyjdzie chyba ją odprawić.
W lipcu pan Dzieńdzieliński, który nie zwykł kamienicy swej opuszczać, otrzymał list od żony.
„Kochany Hipciu. Żoluchna zdrowa, przyjedź zobaczyć jej potomstwo. Zośkę wypędzam, bo łajdak.“
Wydalona Zośka stacza się coraz niżej. Takich, jak ona, Warszawa pochłania tysiące. Trują się, topią, wieszają. I nic...

Karolina Szaniawska.