Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i zaszczyt, kiedy w niem, jako gość mój, zostaniesz.
Z jego tonu odczułem, iż odmówienie tej prośbie byłoby dlań największą obelgą. Żona jego podniosła ku mnie złożone ręce, a syn powiedział:
— Zostań tu, panie! Głowa boli mnie bardzo, a ty mi pomożesz, jeśli mój stan zdrowia się pogorszy.
— No, dobrze, zostanę, — odrzekłem. — Ten marszałek wyda wam rzeczy moje, które leżą jeszcze u niego. Spodziewam się jednak, że wam gość nie sprawi kłopotu.
— Kłopotu? O nie! — uspokoił mnie ojciec. — Ja nie jestem ubogi; jestem emir achor[1] baszy i mogę ci dać to samo, co otrzymałbyś od marszałka. Pozwól, a pokażę ci teraz mieszkanie, wy zaś śpieszcie do marszałka i przynieście rzeczy effendiego!

Rozkaz ten odnosił się do służących, którzy też oddalili się, aby go wykonać. Koniuszy zaprowadził mnie przez kilka pokoi do pięknej narożnej komnaty, skąd

  1. Koniuszy.
125