Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaprowadzimy tam również twoich jeńców, a wielbłądy muszą tu pozostać, naturalnie pod silną strażą.
Skoro tylko karawana przybyła, kazałem poodwiązywać jeńców od siodeł i uwolnić im nogi od więzów, aby mogli chodzić wzdłuż wyschłego koryta, wśród złomów i głazów. Z min ich można było wywnioskować, że pojawienie się białej wielbłądzicy, należęcej do ich pana wywarło na nich wielkie przygnębienie. Rozglądali się trwożliwie wokoło i szeptali coś między sobą, tylko fakir el Fukara i Abd Asl udawali spokój, jakby nic groźnego nie zauważyli.
— Poco prowadzisz nas do jakiejś nory, effendi? — pytał mnie fakir el Fukara. — Co zamyślasz uczynić?
— Chcę wam przygotować miłą niespodziankę.
— Drwisz sobie z nas, effendi, wyrządzasz nam krzywdę. Licho wie, dlaczego dostałem się w twoją moc i, mimo że nie poczuwam się do żadnej winy, pędzisz mnie jak dzikie bydlę po stepie, to tu, to tam, nie wiem, po co i na co. Ale słuchaj! Nie jesteś moim panem i wogóle nie masz do mnie żadnego prawa, żądam więc raz jeszcze, puść mnie i daj mi wielbłąda, ażebym mógł wrócić do ojczystego miasta!
— Tak? Któreż to jest?
— Obecnie do Chartumu.

57