Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny, prowadząc wielbłąda za uzdę. Wskazywano mu ręką, gdzie znajduje się Ibn Asl, ale żaden z łowców nie szedł za nim, bojąc się widocznie gniewu wodza. Przybyły puścił wielbłąda i zbliżył się do Ibn Asla, który przywitał go z zadowoleniem i uprzejmością. Wywnioskowałem odrazu, że szeik przychodzi doń z ważnemi wiadomościami o nas. Ibn Asl nie mógł bowiem nikogo ze swoich wysłać na zwiady, bo zdradziłby się, gdybyśmy go poznali choć zdaleka, szeik el beled zaś złapany przez nas, mógł się wykręcić bardzo łatwo czemkolwiek i udawać, że jest zupełnie niewinny, a może nawet, że działa dla naszego dobra.
— Siadaj i mów! — rozkazał mu Ibn Asl — Widziałeś ich?
— Niestety, nie — zaprzeczył zapytany, siadając obok.
— Więc nie? W takim razie wprowadziłeś mnie w błąd. Oni nie przybędą wcześniej, jak jutro rano, a może nawet nie zobaczymy ich już nigdy.
— Przybędą, — przerwał szeik żywo — widziałem ich tropy.
— Ba, jeżeli ktoś wpadnie na czyjeś tropy, to zdaje mi się, nie trudno mu już doścignąć go i doprawdy, nie pojmuję, jak mogłeś zrezygnować z dalszego śledzenia nieprzyjaciela. Obowiązkiem twoim było nie spocząć, dopóty, dopóki nie osiągnąłeś swego celu.

35