Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Oko za oko.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

upomniałem go, ale to nic nie pomogło, bo począł teraz jeszcze głośniej krzyczeć:
— Co powiedziałeś? Przypuszczasz, że się mylę? Mój syn, najdzielniejszy z dzielnych, najstraszliwszy z najstraszliwszych, spalił reisa effendinę i przybędzie nam na ratunek. Biada wam, jeżeli spostrzeże brak choćby jednego włosa z naszych głów! Czekają was męczarnie, o jakich się wam nie śniło nawet, będziecie wyć jak potępieńcy, na samem dnie piekła. Uwolnienia domagam się, i to natychmiastowego! Jesteś głuchy na to, effendi, lecz będziesz żałował gorzko swej głupoty. Uwolnij nas i uciekaj zawczasu, co sił w twoich nogach i ile zdoła twój wielbłąd, gdyż inaczej spadnie na twą głowę straszliwa zgroza, niby lew na owcę, która niezdolna jest się obronić przed jego ostrymi pazurami!
— Miałeś sposobność przekonania się o tem, że niebardzo uciekam od lwa, jeśli stanie mi na drodze; możesz być równie pewny, że i przed tą wyprorokowaną przez ciebie grozą nie ucieknę. Niechaj syn twój pojawi się tutaj, a zobaczysz, jak go przyjmę!
— Spali cię, jak to uczynił z reisem effendiną!
Tu należy zauważyć, że wiadomość o klęsce reisa effendiny wywołała na żołnierzach wrażenie okropne. Wszak był to ulubiony ich wódz, który zginął śmiercią tak straszną, razem z ich towarzyszami. Obskoczyli mnie więc moi

23