Przejdź do zawartości

Strona:Karol May - Niewolnice II.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w chwili, kiedy nieznajomy wsiadł na wielbłąda i odjechał. Miał na sobie czysty burnus, a i wielbłąd jego był tej samej barwy. Chciałem strzelić do zwierzęcia, aby jeźdźca pochwycić, lecz moje oko znawcy wypłatało mi figla. Kiedy wzrok padł na wielbłąda, kiedy zobaczyłem jego kształty i ruchy, wpadłem w taki zachwyt, że zapomniałem o strzelaniu. To był hedżin! Dziesięć takichjak mój, nie dorównałoby jego wartości. Stałem ze strzelbą gotową do strzału a kiedy wreszcie zapanowałem nad podziwem, jeździec oddalił się już tak daleko, że kula nie mogła go dosięgnąć. Odwrócił się jeszcze i wywijał ku mnie szyrderczo strzelbą.
Zdawało mi się, że upłynęła godzina, zanim Ben Nil sprowadził wielbłądy. Wsiedliśmy na nie i popędziliśmy za jeźdźcem. Rozwinęliśmy największą szybkość, ale napróżno. Już po upływie dziesięciu minut nabrałem przekonania, że nie zdołamy doścignąć białego jeźdźca. Odległość między nami rosła z każdym krokiem, postać jego zmniejszała się coraz bardziej, a kiedy już wyglądał na widnokręgu, jak biały punkt, wielkości orzechu laskowego, powstrzymałem wielbłąda, by wrócić do wadi. Ben dil uczynił to samo, ale gdybyśmy byli wiedzieli, kim był ten jeździec, nie darowalibyśmy sobie tak łatwo jego ucieczki.
Przybywszy w pobliże wadi, usłyszałem jakiś głuchy odgłos, wydobywający się z głębi.

73