Przejdź do zawartości

Strona:Karol Mátyás - Boski policyjon.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mawiał, gdy go kto straszył piekłem w przyszłem życiu za jego zbrodnie:
— Ty głupi, ty myślis, ze jes jakie piekło. Wis ty, kej jes piekło? Tu jes piekło, jak nimos co jeś, jak mos głód.
Do kościoła nigdy nie chodził, powiadał:
— Góry, lasy to mój kościół, a sękato loska, to mojo ksiąska do modlenio, a fuzyja, to mój rózaniec.
Siłę miał nadludzką. Rękami rozerwał bez wysiłku łańcuch najgrubszy, a z zębach zgryzł na piasek kieliszek gruby szklanny, jak to dawniej bywały po karczmach kieliszki okrągłe z grubemi na dwa palce dnami. A zły był strasznie, a jak zły był, to zaraz do bicia albo gryzienia, co miał pod ręką: drzewo, buch pięścią w drzewo, że się zaraz złamało, albo w obie ręce i na wierzch z korzeniami wyciągnął. A jak w karczmie był, to najczęściej łap za kieliszek i chrast w zębach na okruszyny. Ludzie patrząc wtedy na niego, ze zdumienia otwierali gęby i mrówki przechodziły im po plecach.

Był to czas pańszczyzny, były wtedy sądy dominikalne. Za kradzież jakąś zamknięto go we dworze Torosińskim[1] do lamusa. Pilnował go nieboszczyk Jasiek Kolawa a miał przykazane surowo dawać na lamus ciągłe baczenie, oka nie zmrużyć, na krok nie odchodzić, żeby więzień nie podkopał się nie uciekł. Jasiek Kolawa okrutnie bał się, o własną skórę, chodził ciągle tam i nazad koło lamusa, nadsłuchiwał, czy się więzień rusza, a więzień słysząc jego kroki,

  1. W Łososinie górnej.