Przejdź do zawartości

Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w ostatnim momencie życia na ziemi, może wizja ta udzieli mi się ze względu na duchową łączność naszą.
— Uczynię czego chcesz! — zgodziła się.
Vasitthi uprzytomniła sobie mistrza tak jak go widziała w momencie wstąpienia do nirwany.
— Czy widzisz go? — spytała.
— Nie, nie widzę go jeszcze, Vasitthi! — odparł.
— Musze mu uzmysłowić ów twór fantazji! — pomyślała.
Rozejrzała się wokół po nieskończonej przestrzeni, gdzie gasł świat stutysięcznego Bramy.
Podobnie jak wielki artysta, odlewający kształt jakiegoś dostojnego bóstwa, gdy mu nie stanie metalu, by napełnić formę, rozgląda się po pracowni a potem chwyta jedną po drugiej figurkę bóstw pomniejszych i rzuca je w kocioł, topiąc ochotnie i bez wahania, by dokończyć odlewu, mimo iż są to dzieła jego życia, tak rozglądała się Vasitthi po niezmierzonej przestrzeni wszechświata.
Siłą ducha swego zagarnęła całą resztę znikającego światła i rozpływających się form świata Bramy, ogołociła przestrzeń i ową masę substancji astralnej wcieliła w obraz fantazji swojej, stwarzając wśród nicości olbrzymi, lśniący obraz mistrza w takiej postaci, w jakiej go widziała onej przezgonnej chwili.
Ujrzawszy tę zjawę przed sobą nie odczuła miłości ni żalu.
Nawet święty Upagupta, ujrzawszy obraz dawno zmarłego Budy przy pomocy sztuki czarnoksięskiej Mary, króla demonów, uczuł miłość i uwielbienie, a rzucając się do stóp złudy, zdjęty żalem zawołał:
— O jakże bezlitosna jest znikomość tego świata, niwecząca tak dostojną postać! O czemuż boskie ciało mistrza ulec musiało zniszczeniu!