Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ten ruch ściągnął na mnie uwagę mistrza. Olbrzymi mnich pochylił się przed nim w pokłonie i udzielił szeptem objaśnienia, poczem mistrz spojrzał na mnie powtórnie i dał znak mnichowi, który zbliżył sic do nas.
Pokłoniliśmy się wszyscy, ja zaś powiedziałam, że jestem żoną ministra królewskiego i proszę o przyjęcie darów, które przywiozłam dla zakonu mistrza, oraz pozwolenie słuchania nauki jego.
— Zbliż się, szlachetna pani! — rzekł mnich, a ja poznałam zaraz głos Angulimali. — Mistrz sam chce przyjąć dary twoje.
Postąpiliśmy kilka kroków i, pochylając się nisko przed mężem bożym, złożyliśmy na czołach dłonie modlitewnym ruchem.
— Bogate są twe dary, córko moja, — rzekł mistrz — a małe są potrzeby uczniów moich, bowiem spadkobiercami prawdy są, nie zaś spadkobiercami niedoli. Ale każdy Buda czasów minionych przyjmował dary zwolenników swoich, by im dać możność składania czystej ofiary jałmużny. Gdyby ludzie wiedzieli, jaki jest skutek i owoc daru, jak ja to wiem, żaden z nich nie zachowałby dla siebie samego garstki ryżu, ale udzielił go biedniejszemu. Wszystka chciwość, jaka ćmi dusze, znikłaby ze świata. Przyjmuję tedy ofiarę twą dla zakonu i dziękuję za nią, bowiem jest to ofiara czysta. Ofiarą czystą zowie taką ofiarę, która czyni czystym dającego i tego komu daną jest. Ofiara twoja, Vasitthi, czysta jest, bowiem z czystych rąk pochodzi i czysty zakon ją bierze.
Zwrócił się potem do Angulimali:
— Idź, drogi bracie, i poleć, by złożono dary tam gdzie mamy zapasy, przedtem jednak wskaż dostojnym