Przejdź do zawartości

Strona:Karol Gjellerup-Pielgrzym Kamanita.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jesteś bezwstydny zbój i morderca! — powiedziałam. — Nie wierzę twoim słowom. Mówisz jak ci kazał ten, w którego moc podały cię zbrodnie twoje!
Uczułam nagłe natchnienie, tak że, sama zdziwiona, dostrzegłam w tem błysk nadziei.
— Nie śmiesz mi nawet spojrzeć w oczy, — zawołałam — choć boją się ciebie wszyscy, ja zaś jestem jeno bezbronną dziewczyną! Nie masz odwagi spojrzeć mi w oczy, gdyż to, co powiadasz, jest nikczemnem kłamstwem!
Angulimala nie podniósł oczu, ale roześmiał się złośliwie i odparł głosem skrępowanego zwierzęcia.
— Na cóż mam ci patrzeć w oczy? Pozostawiam to młodym kawalerom. Nie uwierzyłabyś spojrzeniu bezwstydnego zbója, jak nie wierzysz słowom jego. Nie miałabyś za nic nawet przysięgi mojej pewnie?
Zbliżył się o krok i dodał:
— A więc, dziewczyno, niechże się odbędzie sąd boży!
Pochwyciłam spojrzenie jego, gdy wznosił oczy ma księżyc, tak że dostrzegłam jeno białka pośród rudych, zwichrzonych włosów głowy i brody. Piersi jego dyszały tak, że podskakiwały czerwone kwiaty wieńca, a głos grzmiał jak grom wśród chmur.
— Słuchaj mnie, — wołał — ty, która poskramiasz tygrysy, uwieńczona wężami bogini nocy! Słuchaj mnie, tańcząca w promieniach księżyca, pobrzękująca czaszkami, zgrzytająca zębami, igrająca z czarą krwi, Kali, bogini rozbójników, któraś mnie wybawiła z tylu niebezpieczeństw,... słuchaj mnie! Nie skąpiłem ci nigdy ofiar, przestrzegałem ściśle przykazań twoich, a i z Kamanitą owym postąpiłem jak przystało nam „okupnikom“, gdy okup nie nadejdzie,