Przejdź do zawartości

Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ale nie odesłali, wcale nie znaleźli, może dotąd tam leży, gdzieś w starym, ciemnym sklepie. Gdybym ją miał, możeby mi wrócił dawny prosty sposób porania się z pieniędzmi. A tak, jakby nazawsze coś się już przerwało i ciągle stoję na tem samem miejscu.

III
Wniosek

Ani siebie nie umiem osądzić, ani starszych, ani nawet własnych rodziców.
Czy dobrze się stało, że nie czekali, by im gliniany Zimler zbierał grosze na starość?
Nie trzeba niczego ukrywać, każdy z naszych bliskich wie przecież, że wkońcu przyszła kiedyś taka jesień i ciemny, głuchy dzień, w którym wszystko sprzedać trzeba było i nasz fortepian i meble i nawet pozłacaną pamiątkę młodości, tę starą cienką tacę, co tak cierpliwie czekała pod lustrem.
A co do mnie samego? Nie powinienem skrywać, żem się wcale nie dorobił. Jestem raczej biedny, niż bogaty, pieniędzy trzymać nie umiałem, „Zimlera“ u siebie w domu nigdy nie zaprowadziłem.
Czy pieniędzy szanować nie umiem dlatego, że chciwość moją kiedyś tak srogo ukarano, czy że za ostatnią niklówkę zaraz dary kupować pragnąłem?... Sądzę, że nie dlatego, ani dla tamtego, lecz, — tu odgadniemy pewną tajemnicę:
Nie umiem szanować pieniędzy, bom pierwszego centa dostał za skarby, złotym i brylantowym mająt-