Strona:Julian Krzewiński - W niewoli ziemi.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego duszy nieznośnym, wstrętnym ciężarem...
Załkało mu coś w duszy tęsknotą za temi zatraconemi na zawsze wierzeniami, za tą ufnością w świat i ludzi, za wiarą w siebie.
»O ludzie, ludzie, co wy robicie z życia...
O życie, życie, co ty robisz z ludzi?«...
Wyrwało go z tej zadumy stąpanie po pokładzie paru osób.
— No, panie Anatol, idziem... usłyszał zapity głos baby.
Wstał i przemocą sprowadził swoje wędrujące po przeszłości myśli do rzeczywistości.
W jednej chwili nastroił się do nowej zabawy.
Pachnąca cebulą Stefka na pożegnanie pocałowała go w usta i we czwórkę poszli.
Prowadził Mondral, świecąc latarką.
Na moście złapali dorożkę, jadącą na Pragę do domu i pojechali.
W kilka minut wchodzili, prowadzeni tym razem przez Anatola, do szynku, uczęszczanego przez nadzwyczaj mieszane towarzystwo.
Przy świetle gazu Anatol miał sposobność przyjrzeć się nareszcie dokładnie damie, którą wprowadzał w grono swych dawnych przyjaciół.
Była odświętnie ubrana w kapelusz staromodny i jaskrawy, miała na sobie pluszowy płaszcz, najpewniej gdzieś skradziony.