Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po tobie można się spodziewać czegoś podobnego — odpowiedział. — Czy pamiętałaś, czyją ona jest córką?
— Czy już nie można pogrzebać martwej przeszłości?
Jolyon uniósł się.
— Pewnych rzeczy niepodobna pogrzebać.
— Z tem się nie zgadzam — odparła Juna. — To właśnie stoi na zawadzie wszelkiemu szczęściu i postępowi. Ty nie rozumiesz dzisiejszego pokolenia, tatusiu. Ono już nie troszczy się o rzeczy przebrzmiałe. Czemu sądzisz, że to sprawa tak ogromnie ważna, iż Jon dowie się czegoś o swej matce? Któż to dziś zwraca uwagę na sprawy tego rodzaju? Prawa o małżeństwie są dziś takie same, jakie były wówczas, gdy Soames i Irena nie mogli dostać rozwodu i gdy ty musiałeś w to wkroczyć. Myśmy się obruszali, oni zaś nie, wobec czego nikogo to obchodzić nie będzie. Małżeństwo bez przyzwoitej możliwości wyzwolenia się jest jedynie pewnego rodzaju niewolnictwem; ludzie nie powinni być własnością jedni drugich. Dziś każdy to widzi. I cóż z tego, że Irena przełamała takie lub owe prawa?
— Jeżeli kto, to ja nie powinienem temu się sprzeciwiać — podjął Jolyon; — lecz to zgoła inna sprawa. Tym razem w grę wchodzą uczucia ludzkie.
— Prawda, że wchodzą — zawołała Juna — ludzkie uczucia tych dwojga młodych.
— Moja droga — odrzekł Jolyon, zlekka podrażniony; — pleciesz głupstwa.
— To nie głupstwa. Jeżeli okaże się, że oni naprawdę mają się ku sobie, to czemuż przeszłość ma być zawadą dla ich szczęścia?
— Nie ty przeżywałaś tę przeszłość. Ja ją przeżywałem... uczuciami mej żony... mojemi nerwami i imaginacją... jak tylko przeżywać może ten, kto oddany jest komuś całą duszą.