Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Przebudzenie.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

siebie pęk kwiecia. — To, mojem zdaniem, lepsze jest od całego sadu!
I naraz drugą ręką pochwyciła za rękę Jona.
— Czy ci się nie zdaje, że ze wszystkich rzeczy na świecie najstraszniejszą jest ostrożność? Powąchaj, jak pachnie światło księżyca.
Rzuciła mu kwiecie prosto w twarz. Jon oszołomiony przyznał, że ostrożność jest rzeczą najgorszą w świecie, więc pochyliwszy się, ucałował rękę, spoczywającą na jego dłoni.
— To było zrobione, co się nazywa, szarmancko i po staroświecku — oświadczyła Fleur tonem spokojnym. — Jesteś przerażająco małomówny, Jonie. Jednakże, ja lubię i małomówność, gdy jest raptowna i prędka.
Wypuściła z uścisku jego rękę.
— Czy myślisz, że ja wtedy naumyślnie upuściłam chusteczkę?
— Nie! — krzyknął Jon, doreszty zbity z pantałyku.
— A właśnie, że naumyślnie! Ale wracajmy, bo oni gotowi pomyśleć, że i to robimy naumyślnie.
I znów poczęła biec między drzewami jak białe widziadło. Jon postępował za nią, mając w duszy miłość i wiosnę, a ponad wszystkiem zwał białego, nieziemskiego kwiecia, skąpanego w blasku księżycowym. Wyszli tą samą drogą, jaką przyszli. Fleur szła poważnie, z minką skromną na twarzy.
— Jakże tam cudnie! — ozwała się sennie do Holly.
Jon był po dawnemu małomówny, żywiąc desperacką nadzieję, że w oczach Fleur może jego zachowanie wydać się „raptownem“.
Życzyła mu dobrej nocy w sposób chłodny i bez żywszej dlań uwagi, co napełniło go przypuszczeniem, że wszystko to mu się jedynie śniło...
Znalazłszy się w swej sypialni, Fleur zrzuciła z siebie suknie, i opatulona w jakieś bezkształtne zawoje, ma-