Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/383

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stał wierzyć w Eton i Cambridge, ponieważ syn jego był tam) i że można będzie małej Holly, zdradzającej wybitne uzdolnienie muzyczne, zapewnić możliwie najlepszy kierunek w tej dziedzinie.
Wszystkie te wizje tak do głębi poruszały go i rozpierały jego serce, że nie mógł usiedzieć na miejscu, podniósł się też i stanął przy oknie, skąd był widok na mały, otoczony murem, kawałek ogrodu, w którym drzewo gruszkowe, przedwcześnie ogołocone z liści, stało z obnażonemi gałęziami w zwolna osnuwającej wszystko dokoła mgle jesiennego popołudnia. Pies Baltazar, założywszy ogon na pstrokatem, bujnem swojem futrze, obwąchiwał rośliny, kwitnące pod murem i od czasu do czasu opierał się tylną nogą o ścianę.
Stary Jolyon zamyślił się.
Czy istnieją przyjemności poza dawaniem? Miło jest obdarowywać, o ile znajduje się kogoś, kto potrafi być wdzięcznym za otrzymany dar — kogoś z własnej krwi i kości! Nieporównanie mniejszą sprawia przyjemność dawanie tym, którzy nie należą do nas, tym, którzy żadnych nie mają do nas praw! Obdarowywanie takich ludzi jest zaparciem się indywidualnych przekonań i czynów całego życia, wszystkich swoich dążeń, prac, przezornego umiarkowania, wielkiego, dumnego faktu, że — podobnie do tysięcy Forsytów przed nim — dziesiątki tysięcy żyjących obecnie i dziesiątki tysięcy przyszłych nagromadzi i utrzyma własność swoją na świecie.
I kiedy stał tak, zapatrzony w zbrukane sadzą liście drzew laurowych, w poczerniałą trawę gazonu, w wałęsanie się psa Baltazara, wszystkie przecierpiano w ciągu minionych piętnastu lat bole i zawody, pozbawiające go należnych radości życia, zaprawiały goryczą słodycz zbliżającego się momentu.