Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzyli jedną nierozdzielną całość z ową pełną miłosnych tajemnic masą mroku, skąd dochodził dziwny jeno szmer bijących serc. Kiedy jednak szmer ten dochodził do uszu każdej z par, siedzących jeszcze lub przechadzających się w pełnem świetle księżyca, głosy ich załamywały się i milkły; nie rozplatając złączonych w uścisku ramion, badali i przenizywali oczami ciemność. Nagle, jakgdyby pociągnięci niewidzialnemi dłońmi, i oni także wychodzili poza ogrodzenie i, znikając, jak milczące cienie, wsiąkali w mroki.
Cisza, zawarta w dalekich, nieubłaganych odgłosach miasta, nabrzmiała mirjadami namiętności, nadziei i miłości mnóstw walczących atomów ludzkich. Bowiem, pomimo protestu wielkiego klanu Forsytów, członków Rady Miejskiej, uważającej przez długi czas miłość, narówni ze sprawami kanalizacyjnemi, za najpoważniejsze z niebezpieczeństw, zagrażających municypalności, działy się tej nocy w Parku, jak również w tysiącach innych parków, dziwy, bez których tysiące fabryk, kościołów, sklepów, cała maszyna podatkowa, cała kanalizacja, których byli oni kustoszami, stanowiły arterje jeno, pozbawione krwi, twory, nie posiadające serca.
Instynkty zapomnienia się, namiętnego głosu krwi i miłości, kryjące się w cieniu drzew, zdała od czujności nieubłaganego ich wroga, „poczucia tego, co uchodzi“, skrycie tu ucztowały. Soames, powracający z Bayswater — sam tego wieczora obiadował w domu Tyma — zaprzątnięty myślami o zbliżającym się procesie, doznał nagle spazmatycznego skurczu serca na odgłos przyciszonego śmiechu i namiętnych pocałunków. Przyszło mu do głowy, że należałoby zaraz nazajutrz napisać do „Timesa“ celem zwrócenia uwagi redakcji na nocne sceny w parkach publicznych. Nie odważyłby się jednak na to, zżymał się bowiem na samą myśl ujrzenia nazwiska swojego wydrukowanego w gazecie.