Przejdź do zawartości

Strona:John Galsworthy - Posiadacz.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wych swoich kamizelek, nadchodził ku nim napuszonym krokiem.
— Hm... Jak się macie? — zapytał tonem obytego z formami salonowca — jak się miewacie?
Każdy z trzech braci, patrząc na obu pozostałych, przybierał pogrzebowo ponurą minę, wiedząc z doświadczenia, że będą obaj usiłowali prześcignąć i zaćmić go opisem własnych dolegliwości.
— Mówiliśmy właśnie — rzekł James — że nie tracisz na wadze.
Swithin wybałuszył blade, okrągłe oczy, jakgdyby niezupełnie dosłyszawszy, o czem mowa.
— Nie tracę na wadze? Jestem w doskonałej formie — odparł, pochylając się nieco naprzód — nie taki chudzielec jak ty!
W obawie jednak, aby nie uronić nic z rozmiaru wypukłej swojej piersi, cofnął się, zastygając w nieruchomej pozie, o nic bowiem nie dbał bardziej, aniżeli o zachowanie wyniosłego wyglądu.
Ciotka Anna spoglądała starczemi oczyma na jednego po drugim. Spojrzenie jej było zarazem wyrozumiałe i surowe. Zkolei wszyscy trzej bracia ogarnęli wzrokiem Annę. Zaczynała nieco już podupadać na siłach. Nadzwyczajna kobieta! Osiemdziesiąt sześć lat, jak obszył. Może pożyć jeszcze dziesięć lat, choć nigdy nie była szczególnie silnej konstytucji. Bliźniacy, Swithin i James, mieli dopiero po siedemdziesiąt pięć lat a Mikołaj całkiem jeszcze dziecko, niewięcej niż siedemdziesiąt, czy coś koło tego. Wszyscy byli silni i tem się wzajem pocieszali. Ze wszystkich form własności za najbardziej cenną, bowiem najbliżej oczywiście ich dotyczącą, uważali szacowne zdrowie własne.
— Organizm mam w zupełnym porządku — zaczął James — nerwy tylko mi nie dopisują. Najmniejszy